Pisałem już o czasie naświetlania, przysłonie, czas na czułość. Pamiętam jak lata temu jeden z moich przyjaciół zadzwonił do mnie z kraju odległego o tysiące kilometrów i zapytał „Marek – jakie ustawić ISO?”. Oczywiście stanąłem na wysokości zadania i odpowiedziałem najlepiej jak umiałem, czyli „K****, nie wiem.” 😉 I w zasadzie wystarczyłoby dodać tu jeszcze słowo „najniższe” i zakończyć temat.
Czułość materiału światłoczułego kiedyś była realizowana poprzez zastosowanie odpowiednich chemicznych substancji, które mniej lub bardziej reagowały na światło, a zatem aby zmienić czułość materiału trzeba było po prostu założyć inną kliszę. Istnieje też sztuczka, którą można wykorzystać już po zrobieniu zdjęcia – wystarczy odpowiednie wywoływanie filmu i można z niego wyciągnąć trochę więcej, ale oczywiście nie pozostaje to bez wpływu na jakość zdjęcia.
W dzisiejszych czasach czułość możemy sobie zmienić jednym guziczkiem i realizowana ona jest przez odpowiednie wzmocnienie sygnałów pochodzących z matrycy aparatu (czy raczej odpowiednie ich wzmocnienie zanim w niej powstaną, ale nie zagłębiajmy się w fizykę ciała stałego) – niestety wzmacniamy nie tylko sygnał użyteczny, ale też wszelkiego rodzaju zakłócenia. Dzieje się tak dlatego, że sygnał z poszczególnych pikseli nieco się różni od sygnałów z pikseli sąsiednich mimo rejestrowania „tego samego” światła, jeśli go dodatkowo wzmacniamy, to te różnice stają się łatwo dostrzegalne (w postaci szumu na zdjęciach).
Po co zatem w ogóle zwiększać czułość, skoro niesie to za sobą straty w jakości? No bo jednak lepiej jest mieć zaszumione zdjęcie niż go nie mieć w ogóle. Zwiększając ISO w aparacie możemy użyć krótszego czasu naświetlania, zminimalizujemy zatem możliwość poruszenia zdjęcia, możemy także zwiększyć stopień przysłony jeżeli bardziej niż na jakości zależy nam na dużej głębi ostrości. Trzeba do tego podejść na zasadzie jednego wielkiego kompromisu. Oczywiście wszystko to w sytuacjach, gdy mamy za mało światła.
Generalnie najlepiej używać jak najniższej czułości, chyba że warunki zmuszają nas do jej zwiększenia. Sytuację może nam uratować stabilizacja obrazu w aparacie (pozwalająca na użycie dłuższego czasu naświetlania) lub statyw (pozwalający nam już zaszaleć) – oczywiście wszystko to w przypadku scen statycznych. W przypadku scen dynamicznych gdy brakuje światła, pomóc nam może lampa błyskowa lub… wysokie ISO.
I najważniejsze na koniec – przyjmuje się za punkt wyjścia ISO 100, co nie koniecznie jest natywną czułością naszej matrycy. Zmniejszanie ISO (50, 25…) powoduje zmniejszenie światłoczułości, zwiększenie ISO powoduje zwiększenie czułości (niesamowite – w końcu coś w fotografii, co rośnie wraz z opisującą to liczbą). Dwukrotne zwiększenie ISO, to dwukrotne zwiększenie czułości, dzięki czemu możemy dostarczyć do matrycy dwa razy mniej światła (poprzez krótszy czas naświetlania lub większy stopień przysłony, albo jedno i drugie). Przykładowo ISO 400, f/5.6 i 1/60 s da „tak samo” naświetlony obraz jak ISO 200, f/5.6 i 1/30 s oraz n.p. ISO 100, f/4 i 1/30 s (mam nadzieję, że nic nie pomieszałem).
P.S. Uwaga, należy uważać na wszelakie tryby „inteligentnej stabilizacji obrazu”. Takie opcje mają głównie aparaty kompaktowe i z reguły nie mają one nic wspólnego z fizyczną stabilizacją obrazu, a jest to ordynarne podbijanie czułości, mimo że tego nie chcemy.