Od razu uprzedzam, że zdjęcia w tym wpisie wykonane są paletką do ping ponga, więc nie należy się spodziewać za dużo. Mój zestaw podróżny wyglądał jak na obrazku poniżej i żebyście mieli skalę odniesienia, ta większa walizka idealnie wchodzi w wymiary kabinówki, czyli ma 20 x 40 x 55 cm.
Kiedy lecisz samolotem (kiedy ja lecę tanimi liniami lotniczymi) ilość bagażu jest ograniczona.
Mój standardowy rejs odbywa się Ryanairem (tym razem leciałem jakimś nowszym Boeingiem 737 – ledowe oświetlenie itp., ale co istotne miał „chudsze” oparcia siedzeń i całkiem sporo miejsca na nogi), w którym zasady dotyczące bagażu ciągle zmieniają się tak, żeby pasażer wydał jakieś ekstra pieniądze poza samym przelotem. Z punktu widzenia fotografa mało istotna jest rezerwacja konkretnego miejsca (by siedzieć obok kogoś z kim lecimy), istotna jest za to możliwość zabrania aparatu na pokład samolotu (nie wyobrażam sobie oddania aparatu do “bagażnika” samolotu, poza tym linie lotnicze nie zezwalają (lub nie zalecają) na przewóz „litowych” akumulatorów luzem w bagażu idącym do luku). Obecnie na pokład samolotu możesz zabrać małą torbę (20 x 20 x 35 cm) i jeśli wykupisz pierwszeństwo wejścia pozwolą Ci zabrać jeszcze podręczną walizkę – jeśli nie wykupisz, walizka idzie do bagażnika (no, chyba że mało osób wykupiło pierwszeństwo wejścia), więc wsadzenie do niej aparatu to nienajlepszy pomysł. Dla mnie ważniejsze było to, by siedzieć w samolocie z osobami, z którymi podróżuję, więc odpuściłem sobie pierwszeństwo wejścia a wykupiłem miejsca (oczywiście mogłem dopłacić do kolejnej rzeczy, ale… bez przesady). Jakoś tam się przecież spakuję w tą małą torebkę. Tak, mam taką torebkę, FÖRENKLA – Ikea, darujcie sobie te komentarze 😉
Nawiasem mówiąc, lubię być do samolotu spakowany w sposób… nie wiem jak to określić – skondensowany. Jedna walizka, jedna torba, wiadomo że trzeba pasek ze spodni wyciągnąć, laptopa i telefon wyciągnąć… zwyczajnie nie lubię mieć za dużo rzeczy do ogarniania, dlatego przynajmniej podręczna torebka zapewnia mi miejsce na paszport, portfel itp. rzeczy.
Co było w mojej torbie…
Zabrałem ze sobą portfel, paszport, bilety, bilet na parking, klucze, słuchawki, laptopa i ładowarkę, rysik, kabel do telefonu i przejściówkę, pióro (och, jaki jestem hipsterski, piszę piórem, padajcie przede mną narody – a znajomi i tak wiedzą, że jak przychodzi do pisania, to muszę je pół godziny rozpisywać), długopis, światełko, mini apteczkę, leki, okulary do czytania, złotówkę (nie wiem skąd i po co ta złotówka, po prostu okazało się, że tam jest) i “aparaty”.
Tu miało być piękne zdjęcie zawartości torby (lubię takie zdjęcia) ale ani nie umiałem tego użłożyć, ani nie miałem jak tego oświetlić no i nie miałem czym zrobić zdjęcia… no więc jest co jest 😉
No właśnie, aparaty… Zabrałem ze sobą Nikona D610, zatem musiałem też zabrać jakieś obiektywy. Najchętniej zabrałbym wszystkie i gripa do tego, ale przecież mam się spakować do torebki 20 x 20 x 35. Wybieram zatem standardowego Nikkora 24 – 85 mm, do tego szerokokątnego Tamrona 10 – 24 i coś na dalsze plany, czyli Tamrona 55 – 200. Dobra, użyteczny zakres 14 – 200 mm (ten Tamron 10 – 24 jest do matryc DX, ale w większości zakresu pokrywa pełną klatkę). Do tego dodatkowa bateria i pilot. Oczywiście miejsce w torebce mam tak ograniczone, że body musiało leżeć na płasko bez obiektywu. Całość ważyła ponad 5 kg (dużo jak na “torebkę”, ale dam radę). Rozejrzałem się po pokoju i w oczy rzucił mi się jeszcze noszony codziennie Nikon V1. Hmmm… W standardowym wyposażeniu jest obiektyw 10 – 30 mm (ekwiwalent 27 – 81 mm), czyli nie mam ultraszerokiego kąta i nie mam dużego teleobiektywu, ale mam pokrycie większości standardowego zakresu z Nikkora 24 – 85. Nawet przez chwilę miałem pomysł, żeby wziąć tylko tego Nikona V1, ostatecznie wziąłem go jako dodatkowy aparat, bo przecież przy prawie sześciu kilogramach bagażu na ramieniu niewiele on już zmieni.
W podróży byłem sześć dni. Pięć z nich spędziłem na fotografowaniu telefonem, w porywach Nikonem V1. Nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że ta konstrukcja sprzed kilku lat w zupełności wystarcza do zdjęć z wakacji. Oczywiście wielu zdjęć nim nie zrobię, tj. portretów z piękną głębią ostrości czy panoram 360 (chociaż tu bym nie był taki pewien), ale wystarczy mi on w 90% w podróży a brakujące 10% chyba jestem w stanie zaakceptować. Ograniczenie ogniskowych to też nie jest aż taki problem, bo jest do niego obiektyw szerokokątny, jest też teleobiektyw, a jeśli ktoś nie chce się bawić w żonglowanie obiektywami, może kupić obiektyw 10 – 100 mm i żyć jakoś bez ultraszerokokątnych ujęć. Ale teraz najlepsze… Dźwigałem cały dzień Nikona D610 i trzy obiektywy, a używałem i tak tylko jednego – Tamrona 55 – 200. Napewno nie bez znaczenia była moja torebunia, która nie daje takiej swobody jak torba fotograficzna, co w połączeniu z moim lenistwem i tempem zwiedzania dało zdjęcia tylko jednym obiektywem.
Wniosek z moich doświadczeń jest dla mnie taki – do zdjęć z wakacji wystarczy mi mały bezlusterkowiec. To nie jest ambitna fotografia wymagająca najwyższej jakości, można spokojnie pójść na kompromis, w zamian za 1,5 kg lżejszą torbę.
Nikon D610 | 850 g* | Nikon 1 V1 | 383 g* |
Tamron 10 – 24 | 408 g | ||
Nikkor 24 – 85 | 465 g | Nikkor 10 – 30 (ekwiwalent 27 – 81) | 115 g |
Tamron 55 – 200 | 300 g | ||
Razem | 2023 g | 498 g |
*) wg specyfikacji, z akumulatorem i kartą pamięci, ale bez pokrywki bagnetu korpusu
Porównując masy bez dodatkowych obiektywów (załóżmy, że wziąłbym pod uwagę tylko standardowego Nikkora 24-85) różnica wynosi 817 gramów. Jedyny minus tego rozwiązania w obecnej chwili, to brak teleobiektywu, ale spokojnie, nie wszystko na raz… 😉 Są za to plusy – Nikon V1 i Nikon D610 mają taką samą baterię.
PS. Zdjęcia z wycieczki pojawią się za kilka dni pod tagiem #anglia2018.