Już mnie tam nie ma, nie szukajcie mnie.
Są na tym świecie prawdy objawione, z którymi nie można się nie zgadzać, jedną z nich jest stwierdzenie, że IKEA odmieniła nasze życie. Można próbować oczernić ten podmiot twierdzeniami, że podobno pozyskują drewno w nielegalny sposób, a ojciec założyciel, Ingvar Kamprad podobno nieźle “grał w podatki”, ale jak mówię – podobno, ja tego nie widziałem. Widziałem natomiast hot-dogi za złotówkę (jeszcze do niedawna, całe szczęście nie stanowią one istotnego składnika w koszyku inflacyjnym, bo podrożały o 100%), kulki mocy pod postacią klopsików, które… eee… w sumie, to nie mówmy o jedzeniu, bo to moim zdaniem się w IKEA zmieniło na gorsze. Pomówmy o konkretach…
Nie wiem jak u Was, ale u mnie już się przyjęło, że kiedy przy remoncie odkrywasz niepomalowaną za szafą ścianę, brak kafelków pod wanną, itp., mówisz “Mhm… IKEA”. Po prostu nie wyobrażam sobie skomentować tego inaczej. Sam mam takie dzieła w moim domu, które wyszły spod mojej ręki niepomalowane “po drugiej stronie” (chociaż muszę przyznać, że fuchy z niepomalowaną ścianą jeszcze nie odstawiłem). IKEA 😉 Oczywiście to nic złego, że stolik, komoda czy krzesło są niepomalowane “od spodu”, ale to trochę komiczne, podobnie jak Niebieska torba Balenciaga projektu Demna Gvasalia, dla której inspiracją była niebieska torba z IKEA! IKEA nawet opublikowała poradnik informujący jak rozpoznać oryginał.
Właśnie, Frakta! Ile razy mi życie uratowała ta niebieska torba, ciężko byłoby mi zliczyć. Dość wytrzymała, by wynosić gruz z remontowanej łazienki i dość tania, żeby w razie potrzeby ją pociąć (świetnie się sprawdza jako folia malarska, przeciwdeszczowe ponczo, czy wykładzina do bagażnika). Wystarczająco nieprzemakalna żeby zabezpieczyć coś przed działaniem wody i jednocześnie idealnie nadająca się do… wynoszenia wody. Do tego tania i długowieczna (ja wiem, że dziś są modne biodegradowalne rzeczy, ale najbardziej nie lubię jak mi się biodegraduje siatka z zakupami w drodze z samochodu do domu). Nie wiem, czy wiecie, że metro w Nowym Jorku zakazało wprowadzania psów, chyba że mieszczą się w podręcznej… torbie 😉 Aha, no i mój kot lubi Fraktę! Tak… Frakta rządzi.
Ale jaki to ma związek z prezentem dla fotografa? I tu przechodzimy do terminu “torba case”. W idealnym świecie mielibyśmy pokrowce na wszystko – na statywy, na gimbale, obiektywy, aparaty… no dobrze, może i mamy na to wszystko pokrowce, ale praktycznie żaden z nich nie mieści zmontowanego i wyważonego gimbala (a Frakta tak), statywu z zamontowanym aparatem (a Frakta tak), trzech innych urządzeń w futerałach (a Frakta tak), sprzętu i prowiantu na raz (a Frakta tak). Czy muszę wymieniać dalej? I chociaż to wszystko brzmi jak żart, to żartem nie jest. Tak jak wspomniałem, ta torba mi tyle razy ratowała tyłek, że gotów jestem mijając sklep IKEA unosić dłoń w papieskim pozdrowieniu, choćby i dwa razy dziennie (w sumie wyszło by mi średnio 356 takich pozdrowień w roku, jak dobrze szacuję). Cóż więcej można powiedzieć… 😉
No ale skoro jednak okres świąteczny się zbliża, to może jednak polecę Wam jakieś prezenty dla fotografa inne niż torba z IKEA… Otóż nie. Przede wszystkim, fotografia nie jest tanim hobby, kupienie zatem czegoś wartościowego jako prezent dla znajomego często będzie stało poza naszymi możliwościami finansowymi. Jeżeli nawet kilka osób zrzuciłoby się na prezent, to nadal ciężko wybrać coś sensownego. Nie ma sensu kupować tanich chińskich gadżetów takich jak kubek w kształcie obiektywu (nawiasem mówiąc widziałem tylko takie udające Canona), nie ma co strzelać w karty pamięci (kupimy za wolną czy za małą i obdarowana osoba nie będzie się w pełni cieszyć), paski do aparatu to jest temat trudny (jeśli ktoś ma kilka aparatów i ciągle walczy z paskami, to mogę polecić produkty PeakDesign, chociaż do najtańszych nie należy). Jeśli już upieramy się przy fotografii, to może… koszulka? Owszem, czasami da się kupić fajny niedrogi prezent (miałem to szczęście dostać kilka takich), zazwyczaj jednak potrzeba na to conajmniej pół wypłaty…
PS. W IKEA zamawiając posiłek wybierasz ziemniaczane puree albo frytki. Stoi za ladą dwóch panów, jednemu z nich mówisz “klopsiki z frytkami”, ów pan nakłada klopsiki, podaje talerz drugiemu i mówi “frytka”. Ktoś potem zamawia rybę z puree, więc ten nakłada rybę i mówi “ziemniak”. Panowie razem są jak Neil Armstrong i Buzz Aldrin – każdy wie kto był pierwszym człowiekiem na księżycu i co powiedział, ale nikt nie pamięta nawet nazwiska tego drugiego… a ten drugi, przez cały dzień pracy słyszy tylko ziemniak, frytka, frytka, ziemniak, ziemniak, ziemniak, frytka, frytka… Naprawdę, rozglądajmy się dookoła, bo cisi bohaterowie są wśród nas, a nikt o nich nie pamięta!
Jest na sali ktoś, kto nie znał jeszcze tej anegdotki? IKEA natomiast się nie deklinuje (i firma dość mocno dba o to). Czyli… można dzwonić 😉 IKEA jest akronimem, etymologia, jak podaje ładnie Biuro prasowe IKEA: