Naszą „wspinaczkę” rozpoczęliśmy od strony Brzegów Górnych o godzinie 9:00 (parking 12 zł, od razu się kupuje też bilety „do parku”, toalety bezpłatne). Po drodze mijało nas wielu ludzi, co już po kwadransie zaczęło budzić mój niepokój i to już nie tylko dlatego, że wszyscy się z nami witali (na szczęście nikt nie chwalił się co tam zjadł na śniadanie i takie tam), ale dlatego że a) wszyscy idą z drugiej strony, b) wszyscy zaczęli wędrówkę kilka godzin temu (a ja się cieszyłem, że całe nasze towarzystwo się z łóżek zwlekło przed siódmą). W pewnym momencie nawet miałem myśl, że może oni dali za wygraną i zawracają!? Ale nie… spotkaliśmy i takich, co nas podziwiali, że decydujemy się wejść od tej strony… wtedy zrozumiałem… 😛 Ostatecznie jednak nie było tak źle i po mniej więcej godzinnym kryzysie, kiedy każde z nas chciało przynajmniej dać Andrzejowi klapsa w dziąsło, doszliśmy do w miarę równego terenu i dalej już jakoś szło 😉 Wyprzedzali nas emeryci, renciści i listonosz (na urlopie był, spokojnie). Muszę przyznać, że chyba Andrzej miał rację – podejść stromo, schodzić łagodnie w Wetlinie. Na górze byliśmy w schronisku, gdzie napiliśmy się czegoś ciepłego (podziwiam pana za ladą – na hasło „dwie herbaty, dwie kawy czarne, jedna biała” odwrócił się i zniknął bez słowa na dłuższą chwilę, po czym wrócił i okazało się, że niczego nie pomylił) i poszliśmy dalej (na górze toaleta jest, ale płatna 2 zł). Z Wetliny trzeba było jakoś wrócić do samochodu – to nie jest problem, kursują busiki na osiem osób, po 6 zł za głowę (do Brzegów Górnych, nie wiem jak dalej). Całkiem spoko… W ogóle to taka ciekawostka – w sklepie w Wetlinie mieszkańcy są obsługiwani poza kolejką 😉 (napis głosił, że lubią turystów za to, że mają czas, hehe).
Reszta wpisów znajduje się pod tagiem #bieszczady.