Tym razem na urlopie obraliśmy kurs na południe, plan był ambitny bo poza Polską chcieliśmy odwiedzić Pragę i Drezno, wyszedł Liberec i Görlitz (okazało się, że plan jest zbyt ambitny). No cóż, w Pradze już byliśmy, Drezno jeszcze będziemy mieli okazję zobaczyć, ale jakby nie patrzeć, to Czechy i Niemcy zaliczone. Pogoda dopisała – w pomorskim padało i wiało, w dolnośląskim było nawet słonecznie.
Postaram się opisać ten wyjazd tak, żeby ktoś jeszcze na tym skorzystał. Wspomnę też nieco o kosztach i mojej subiektywnej ich ocenie. Na początek trochę o dojazdach ogólnie, potem trochę konkretniej o poszczególnych miejscach.
Jeśli interesują Cię tylko zdjęcia, kliknij poniżej pierwsze z nich i przewijaj strzałką w prawo.
Polska
Dojazd z pomorskiego do dolnośląskiego jest komfortowy, ponieważ mamy do dyspozycji autostrady i drogi szybkiego ruchu – A1 na południe aż za Łódź, S8 na zachód aż do Wrocławia i dalej A4 na zachód. Płatny jest tylko odcinek A1, dla samochodów osobowych koszt przejazdu to 29,90 zł (można alternatywnie skorzystać z drogi nr 91, wówczas nie płacimy za przejazd w ogóle, my jednak postanowiliśmy zafundować sobie odrobinę luksusu, jak to określił po drodze jeden z kierowców ciężarówki). Po drodze będziemy mijać jeszcze bramki, ale są one nieczynne. Niestety na zachód jedziemy po nawierzchni takiej samej jak na końcu A1, czyli po betonie z poprzecznymi dylatacjami co kilka metrów. Nie jest to mój ulubiony typ nawierzchni 😉 Koszt przejazdu oczywiście zależy od wielu czynników i rozbieżności w tym zakresie będą duże – wystarczy powiedzieć, że jadąc na urlop spalanie wynosiło 6 l / 100 km, a wracając wyszło poniżej 5 l / 100 km (z ciekawości policzyłem po tankowaniu do pełna), ale przyznaję że nie cisnąłem 140 km/h na autostradach (ruch był taki, że można było spokojnie jechać ok 120 km/h wyprzedzając jedynie ciężarówki co jakiś czas). Średnio z kosztem autostrady wychodzi 500 zł (tam i z powrotem). Przy dwóch osobach taniej by wyszło Ryanairem do Wrocławia i dalej jakąś komunikacją, ale do samolotu nie zabrał bym 10 kg ceramiki i kilku metalowych staroci…
Z rad praktycznych – tankujemy z dala od autostrady, bo ceny paliwa są nawet o 50 groszy wyższe niż w okolicy (żadna nowość, ale może ktoś jeszcze tego nie odkrył). My tankowaliśmy jeszcze w Rumi, potem dopiero w Bolesławcu (pierwsza stacja też nie jest najtańsza, 3 km dalej można zatankować bez „autostradowego narzutu”). Na stacjach przy autostradzie natomiast polecam tankować kawę do termokubka (nasze subiektywne wrażenie jest takie, że kawa na Orlenie jest dużo lepsza w smaku niż kawa w maku – nie robi się kwaśna po kilku minutach) – mała czarna 5,49 zł (210 ml), duża 8,49 zł (410 ml). No i toalety na MOP (Miejsce Obsługi Podróżnych) ze stacjami paliw (czy na samych stacjach) są lepiej utrzymane. MOPy wzdłuż autostrady są dobrze oznaczone, 5 km przed znajduje się tablica z informacją czego możemy się spodziewać (czy sam MOP, czy ze stacją i jedzeniem). Lubię używać nawigacji Sygic przy dłuższych trasach, ponieważ wyświetla informację o kilku najbliższych punktach POI wzdłuż trasy, dzięki czemu wiem, że najbliższy MOP za 10 km to tylko parking i WC a następny ze stacją będzie za 40 km – wówczas zaczynają się negocjacje z pęcherzem 😉 i podejmujemy decyzję czy stajemy od razu czy wytrzymamy 😛
Stankowice
Stacjonowaliśmy w Stankowicach (mogę z czystym sumieniem polecić dom gościnny Leniuchy), wsi położonej w województwie dolnośląskim, w powiecie lubańskim, w gminie Leśna. Potocznie się mówi, że coś jest położone pośrodku niczego a Stankowice są po środku wszystkiego.
W najbliższej okolicy jest jezioro Złotnickie i Leśniańskie – pierwsze z nich kończy się ciekawą zaporą, drugie zaś skrywa zamek. Do pozostałych atrakcji mieliśmy po 2 godziny drogi.
Zapora Złotnicka
Zapora Złotnicka na Kwisie to zapora z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Nie jest to może zapora na Solinie, ale z drugiej strony nie ma tu tłumu i dziesiątek kramów z chińskimi pamiątkami, a parking jest bezpłatny. Samochodem można podjechać dość blisko (za ośrodkiem „Złoty sen” jest jeszcze mały parking). Zapora zrobiła na nas wrażenie, bardzo malownicza.
Tak się złożyło, że jak byliśmy na miejscu to nie było tam nikogo innego przez większość czasu (nie licząc pracowników) – cisza i spokój.
Zamek Czocha
Zamek Czocha, był chyba jedną z największych atrakcji tego wyjazdu (przynajmniej dla mnie). Zamek ma dwa parkingi bezpłatne dla zwiedzających i jest tam też jeden parking płatny – jeśli by na tym pierwszym (jadąc od Leśnej) nie było miejsca, polecam spróbować na drugim, tuż za zamkiem po lewej stronie. Jeśli oba będą pełne, no cóż, wówczas płacimy za parkowanie (nie wiem ile, byliśmy na bezpłatnym). Polecam zawczasu upewnić się, czy zamek będzie dostępny do zwiedzania, ponieważ jest w nim też hotel, a co za tym idzie pewnie także wesela itp. (nasi przyjaciele tydzień później nie zwiedzili zamku, gdyż w piątek i sobotę był on zamknięty dla zwiedzających). Poza standardowym zwiedzaniem (bilet wstępu 20 zł, przewodnik, wejście na wieżę) można wziąć opcję z salą tortur (o ile pamiętam dodatkowe 12 zł, ale moim zdaniem można sobie salę tortur podarować). Nam udało się trafić też na nocne zwiedzanie (45 zł), które było naprawdę fajnie przygotowane i moim zdaniem było warte tej kwoty (trzech przewodników, trzy trasy, trzy godziny, scenki odgrywane przez aktorów i inne niespodzianki).
Podsumowując – standardowe zwiedzanie z przewodnikiem 20 zł za osobę (parkowanie za darmo).
Bolesławiec
Czy jest sens przedstawiać ceramikę z Bolesławca? Chyba każdy kojarzy te ceramiczne kubeczki w żywym, niebieskim kolorze. W naszym domu mamy ich kilka, poza tym znajdzie się też jakiś garnek, forma do tarty, miseczki itp. Używamy ich ze względów estetycznych jak i praktycznych (zmywarka i piekarnik im nie straszne). No i co – będąc tak blisko mielibyśmy nie zajrzeć choć na chwilę? W Bolesławcu jest kilka zakładów produkujących ceramikę, w samym centrum jest Muzeum Ceramiki, a nieco poza centrum znajduje się Żywe Muzeum Ceramiki przy zakładzie, gdzie można zobaczyć linię produkcyjną (koszt zwiedzania 15 zł za osobę). Moim zdaniem naprawdę warto, zwłaszcza jeśli ktoś lubi takie rzeczy. Pamiętajcie tylko, że zakład pracuje do 14:00, więc lepiej być tam najpóźniej o 13:00 by jeszcze coś zobaczyć. W mieście znajdziecie też poza sklepami także outlety z wyprzedażą ceramiki, bo ona nie jest „zawsze taka sama”, tylko są sezonowe kolekcje.
Rada praktyczna – trzeba przeglądać ceramikę II gatunku. W Żywym Muzeum Ceramiki dowiedzieliśmy się, że II gatunek to ceramika głównie z błędami w malowaniu, nie chodzi o to że coś jest obtłuczone czy uszkodzone. Trzeba obejrzeć protukt i podjąć decyzję, czy z danym błędem możemy żyć czy będzie się nam śniło po nocach 😉 Osobiście powiem tylko, że ja te błędy w malowaniu traktuję raczej jako coś naturalnego, w końcu to rękodzieło… ale filiżankę kupiłem sobie „z pierwszego sortu” 😉
Zamek Książ
Nieco dalej od Stankowic znajdują się kolejne ciekawe obiekty, tym razem w okolicach Wałbrzycha – zamek Książ. Zwiedzanie zamku zaczynamy od zaparkowania samochodu – wjazd na parking jest dobrze oznaczony i jest „ciut dalej” niż sam zamek, parkowanie kosztuje 10 zł. Moim zdaniem sporo. Do zamku idziemy piechotą ok 10 minut – po drodze, po lewej stronie jest punkt widokowy i wydaje mi się, że jest to obowiązkowy punkt programu (wszyscy widzieliśmy już zdjęcia z tamtego miejsca, ale warto zrobić sobie swoje własne). Dalej, przed samym zamkiem jest drugi parking (15 zł). Zwiedzanie zamku też do najtańszych nie należy, bo zwiedzanie bez przewodnika kosztuje 35 zł, a z przewodnikiem 39 zł. My, ze względu na ograniczenia czasowe zdecydowaliśmy się na zwiedzanie jedynie tarasów zamkowych (21 zł) tak, żeby obejrzeć zamek z bliska – szczerze mówiąc jestem zawiedziony, niby w tej cenie jest też zwiedzanie palmiarni, ale widząc „tarasy” myślałem, że będę mógł zwiedzić wszystkie tarasy – niestety, dwa wyższe (tak z 1/5 całości), najciekawsze, są tylko w cenie zwiedzania zamku. Na teren przed samym zamkiem można wejść bez biletu i w sumie to by starczyło (bez tych tarasów). Oczywiście są plusy, bo po zakupie biletu dostałem gratis „Michałka” (a miałem już nie brać słodyczy od nieznajomych panów, ehhh…).
Podsumowując – standardowe zwiedzanie z przewodnikiem to 39 zł za osobę + parkowanie.
Zamek Grodno
Właściwie przy okazji przemieszczania się z punktu A do punktu B odkryliśmy jeszcze jeden zamek – Zamek Grodno.
No ale ile można zamków zwiedzać, zwłaszcza że już sama okolica była pełna osobliwości… Cena za zwiedzanie to 16 zł, parking w mieście bezpłatny. Tu można kupić bilet łączony na zwiedzanie zamku i Sztolni Walimskich (jak ktoś chciałby, to pewnie wyjdzie w sumie taniej niż osobno).
Góry Sowie
Wielka Sowa to najwyższy szczyt Gór Sowich w Sudetach Środkowych. Na Przełęczy Walimskiej znajduje się płatny parking, z którego idziemy dalej. Podczas naszej wizyty żywego ducha na parkingu nie było, więc zupełnie nie wiem ile on kosztuje. Na szczyt prowadzi droga w większości kamienista (szlak niebieski), jeśli ktoś wchodził na Szrenicę w japonkach albo na Morskie Oko w białych kozaczkach, tutaj raczej powinien sobie darować (ale nie jest też tak, że w zwykłych niskich butach się tu nie wejdzie, da radę czego jestem żywym przykładem). Druga możliwość to szlak czarny, ale nie szliśmy nim, więc nie mogę nic powiedzieć. Droga na szczyt zajmuje ok. godziny, chyba że zaczniesz się odwracać i podziwiać widoki, wówczas ciut dłużej 😉 Właściwie dużo dłużej. Na szczycie jest wieża widokowa, wejście o ile pamiętam 6 zł. Pod wieżą toaleta (zalecam korzystać tylko w ostateczności) i sklepik z przekąskami i pamiątkami (jest kawa, nawet jest wybór, więc jest dobrze).
Wracając trzeba uważać, żeby nie pójść szlakiem niebieskim czy czarnym dalej, bo wyjdziemy nie na parkingu tylko (jak to określił pan ze sklepiku) 20 km od parkingu – woleliśmy nie sprawdzać, czy tutejsi kierowcy są tak samo chętni do zabierania autostopowiczów jak w Bieszczadach.
Jelenia Góra
Jelenia Góra wydawała mi się małym miasteczkiem, w którym przesiadasz się na pociąg do Szklarskiej Poręby. Okazuje się jednak, że Jelenia Góra jest całkiem duża! W mieście na światłach spotkamy coś wspaniałego – liczniki podające czas do zmiany światła (w okolicznych miastach też się to zdarza). Samo miasto podczas naszej wizyty przeżywało oblężenie w postaci targu staroci (i nie tylko) i ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania (parkowanie w weekendy jest bezpłatne). Poza tym mimo posiadania nawigacji zgubiłem się tam ze siedem razy. Niestety ten targ staroci zalał praktycznie całe miasto, więc za wiele go nie zwiedziliśmy. Plus był taki, że można się było targować.
Zdjęcia jedynie z telefonu…
Świdnica
Świdnica to kolejne miast „w okolicy”. Tutaj mieliśmy tylko przystanek na obiad i krótki spacer po „starym mieście”. Ładnie, ładnie, ale poza tym ścisłym centrum ulice były słabo oświetlone a chodniki nierówne. Oczywiście jak to my – musieliśmy trafić na jakieś remonty… Nawet nie wyjąłem aparatu :/ Są tu zabytki i kościoły, które trzeba zobaczyć.
Wrocław
Wrocław był jednym z tzw. must have naszej podróży. Kiedyś mieliśmy plany by pojechać po prostu do Wrocławia (ja lubię miasta). Spodziewałem się wielkiej metropolii z drapaczami chmur, a zastałem zwyczajne miasto z jednym wieżowcem i to w kształcie fallicznym (to nie jest tylko moja, odosobniona opinia). We Wrocławiu zaczęliśmy od Panoramy Racławickiej – po pierwsze parking… Pod samym obiektem można zaparkować za 4,50 zł za godzinę (wystarczy na obejrzenie panoramy), ale… tuż obok jest parking miejski, gdzie godzina kosztuje 3,00 za pierwszą godzinę (potem za drugą 3,15 zł, za trzecią 3,30 zł i znów 3,00 zł za czwartą i każdą następną godzinę) – do tego na miejskim parkingu można płacić komórką poprzez aplikację Mobi Parking (Sky Cash), co mnie bardzo ucieszyło (płacę z wykorzystaniem opcji start/stop, więc nie wrzucam „za dużo” monet, które mi potem przepadają). Parkowaliśmy w tej miejskiej strefie, więc po obejrzeniu Panoramy Racławickiej po prostu zostawiliśmy tu samochód i poszliśmy piechotą. Co do samej Panoramy, to z jednej strony mogę powiedzieć, że robi wrażenie (w sensie widoku) – porównywalne do wież widokowych, ale z drugiej strony 30 zł to przesada. Jakby bilet wstępu kosztował 15 zł, to bym nawet polecił, ale za 30 zł to się nie opłaca. W cenie jest wejście, oglądanie (z komentarzem nagranego lektora) jednego obrazu przez „pół godziny” (w praktyce ze 25 minut) – no może i ma 15 m wysokości i 114 m długości, oraz trójwymiarową scenografię zintegrowaną z płótnem, ale bez przesady. Nie polecam. Sam Wrocław wyglądał całkiem dobrze, widać że się na nasze przybycie przygotował 😉 Widać, że nie zrobił tego sam, pomagały mu wszędobylskie krasnale. Połaziliśmy po „starym mieście” chwilę, zjedliśmy obiad w barze mlecznym, odstawszy wcześniej ze 20 minut w kolejce, po czym udaliśmy się do auta by wyruszyć w kierunku wielkiego fallusa (na 49 piętrze jest taras widokowy). Wjazd na taras odbywa się szybką windą i trwa dosłownie chwilę (widać było, że na niektórych ta zmiana ciśnienia działa negatywnie), taras jest zamkniętym oszklonym wycinkiem piętra (nie ma widoku dookoła), za 18 zł od osoby przebywamy na nim ok 20 minut. Moim subiektywnym zdaniem warte to było więcej niż Panorama Racławicka. Jeśli chodzi o parkowanie, to znalezienie wjazdu na parking mnie przerosło (a przecież skro na dole jest galeria handlowa, to i parking musi istnieć), więc parkowaliśmy na ulicy.
Po wyjściu z wielkiego fallusa pojechaliśmy się natankować i „do domu”, czyli do Stankowic. Aha… Wrocław to nie jest Wejherowo – tam mają tramwaje, więc jeśli się ktoś boi jeździć samochodem razem z tramwajami, mogę go uspokoić – organizacja ruchu i sygnalizacja w centrum jest chyba lepiej rozwiązana niż w Gdańsku, mam wrażenie że trudniej tam wpaść pod tramwaj.
Czechy
Drogi w Czechach są płatne (autostrady) – winieta na 10 dni to koszt 310 koron (tylko trzeba ją kupić po czeskiej stronie, podobno na każdej stacji, w Kauflandzie itp., bo w Polsce jest duża marża), my jednak do płatnych dróg nie dojechaliśmy. Jakby nie było winiet na 10 dni, próbujcie na kolejnej stacji, ewentualnie można wziąć winietę na 30 dni, nie jest dużo droższa. Jak ktoś lubi „na przypale” to mandat jest tylko jak Cię złapią – 5000 koron, ale płatne w gotówce na miejscu. Ogólnie drogi przyzwoite, dużo odblasków na słupkach wzdłuż drogi, wszystkim się jakby mniej spieszy i kultura jazdy chyba wyższa (no albo wszyscy mają wylane). Prędkości to 50 w mieście (miasta poznasz po białej tabliczce z nazwą, nie ma jak u nas tabliczek „teren zabudowany”) i 90 poza miastem (autostrada chyba 130). Znaki pionowe różnią się lekko kolorystyką i czcionką, poziome znaki trochę bardziej się różnią od naszych (pasy do skrętu w lewo np.), ale jeśli ktoś ma prawo jazdy, to ogarnie temat bez kłopotu. Jeździmy całą dobę na światłach mijania (pewnie „dzienne” też uznają – nie wiem, nie posiadam, to się nie interesowałem). Ważne jest wyposażenie obowiązkowe (teoretycznie Konwencja Wiedeńska zapewnia nam możliwość poruszania się po obcym kraju z wyposażeniem obowiązkowym naszego kraju, ale podobno w Czechach mają to w nosie), tj. koło zapasowe, lewarek, klucz do kół, komplet zapasowych żarówek i bezpieczników, apteczka i kamizelki odblaskowe w kabinie pojazdu (no i jak u nas, trójkąt i gaśnica) – całe to dodatkowe wyposażenie to dla mnie był koszt… przełożenia kamizelek z bagażnika do kabiny. Dopuszczalna zawarość alkoholu: 0 ‰, więc nie ma opcji wypicia piwerka do obiadu! Ceny paliw praktycznie jak u nas. Istotna uwaga – nie parkować na miejscach otoczonych niebieską linią, to miejsca tylko dla mieszkańców danego miasta (wiedziałem, że są takie miejsca w Pradze, okazuje się że nie tylko w stolicy się one zdarzają).
Szpindlerowy Młyn
Szpindlerowy Młyn, to miejscowość typowo narciarska chyba – dużo wyciągów i te sprawy. Pojechaliśmy tam z nadzieją na jakieś ciekawe widoczki i… jakoś nam się nie udało za bardzo. Plusem są parkingi – duże, automatyczne, 20 koron czeskich za godzinę, można płacić kartą zbliżeniowo (płacimy przy wyjeździe) a parkomat ma nawet język polski w menu, ale… no coś przy tłumaczeniu nie wyszło, bo automat zmusza wręcz do zabrania paragonu i wg. tego tłumaczenia jest on potrzebny przy wyjeździe (a nie jest). No ale już się nie będę czepiał, bo jednak bez problemów skorzystaliśmy z tego parkingu, co kosztowało nas 3,55 zł (płatność kartą zbliżeniową mBank). I pewnie płacąc bez przewalutowań koronami jest taniej, ale przy takim koszcie, to gra nie warta świeczki jak masz same grube.
Tu warto wspomnieć, że kantory w Polsce nie handlują czeskimi monetami – o ile euro można kupić w monetach, o tyle korony tylko w banknotach, co gdyby nie płatności zbliżeniowe, stanowiłoby problem.
Liberec
Liberec był miejscem, gdzie planowaliśmy coś zjeść i coś zobaczyć. Niestety byliśmy na tyle późno, że ograniczyliśmy się do jedzenia. Mimo że język czeski jest zbliżony do polskiego, oszczędziliśmy sobie nieporozumień i używaliśmy angieskiego (nie było też problemów z anglojęzycznym menu). Cenowo podobnie jak u nas – „drugie danie” koło 35 – 50 zł. Zjedliśmy, przeszliśmy jeszcze raz przez część turystyczną (wszędzie była rozstawiona scenografia do filmu) i poszliśmy do auta.
Tutaj akyrat parkowaliśmy na bezpłatnym parkingu, więc nie wiem jakie są koszta.
Niemcy
Görlitz i Zgorzelec leżą po dwóch stronach rzeki. Przechodzi się przez most i gotowe. Z tego względu mieliśmy plan, by zaparkować po części polskiej i na część niemiecką przejść pieszo (odpada całe zastanawianie się czy można zaparkować w danym miejscu i ile to kosztuje).
Görlitz
Subiektywnie o Görlitz mogę powiedzieć, że ładne ale drogie i widać, że wymiera (dużo pustych kamienic, dużo pustych witryn). O ile w Zgorzelcu słychać język niemiecki na ulicy, o tyle w Görlitz polskiego nie słyszeliśmy, co wydało mi się dziwne. Napisy w języku niemieckim w Polsce były, w Niemczech tylko „Otwarte” na muzeum tuż za mostem. Generalnie, to aż chce się sparafrazować Jacka Braciaka i powiedzieć, że czułem się taki wyobcowany przez Niemców. W sklepie z pamiątkami dasz znać obsłudze, że nie mówisz po niemiecku, to powtórzą po niemiecku, tyle że głośniej (chociaż muszę przyznać, że pomogło), a mówiąc po niemiecku przy kasie okazuje się, że jednak są mili 😉 (magnesik na lodówkę 3,50 euro). Oczywiście mój niemiecki jest na tyle dobry, że nawet głupie Guten Tag zdradza, że to nie mój język (i właśnie przez to zagadała do nas pewna miła Czeszka, która miała nadzięję, że spotkała swoich rodaków – no niestety jesteśmy Polakami i tylko „szeleścimy” podobnie do Czechów, ale było miło). Kiedy przyszedł czas na kawę i małe conieco okazało się, że w najbliższej okolicy nie mamy za dużego wyboru (i już nawet nie chodziło o ceny, choć faktycznie są wyższe – za posiłek typu „drugie danie” ceny zaczynały się w okolicy 25 euro), poszliśmy zatem do Polski (fajnie to brzmi), gdzie w prawdzie też tanio nie było (bo przy samej granicy), ale przynajmniej rozumiałem co w karcie jest napisane. Po drodze mijalismy lody włoskie – ceny 3, 4 i 5 euro w NIemczech, po stronie polskiej 3, 5 i 7 zł (Niemcy w tej sytuacji pewnie też wolą iść na lody do Polski, chociaż było widać że ci starsi gęściej występowali po swojej stronie rzeki). Na plus dla Görlitz zaliczyłbym bezpłatne miejskie toalety, chociaż z drugiej strony, to w naszych toi toiach bywa przyjemniej (no ale były i nawet w jednym była bieżąca woda do umycia rąk). Były też polskie akcenty – rzeźby polskich artystów (m. in. Piotra Wesołowskiego „Herde”) – niestety nie zwróciłem uwagi na autora (czy nazwę) rzeźby pochylonego człowieka, któremu przez palce przcieka… no właśnie, co mu przecieka?
Ładnie, kolorowo (słonecznie było), ale pusto i jakoś tak obco… może w tygodniu się więcej dzieje.
Wejherowo
No i tyle było tego zwiedzania. Wyspaliśmy się, najedliśmy się, spakowaliśmy sie i pojechaliśmy do domu. Po drodze „im dalej w las, tym ciemniej” – deszcze i wiatry nas witały, ale dojechaliśmy cało i zdrowo.